London Collections:Men (LC:M) to było dla mnie duże rozczarowanie. Zapowiadane i reklamowane na Internecie, jako wielkie targi i pokazy mody męskiej, okazały się tylko namiastką targów we Florencji. Tym niemniej angielska prasa dumnie ogłosiła Londyn stolicą mody męskiej w styczniu i nawet nie zająknęła się o innym wydarzeniu odbywającym się w tym samym czasie w Toskanii
LC:M powierzchniowo było kilkadziesiąt razy mniejsze niż Pitti Uomo. Targi oraz kilka pokazów odbyło się w Hospital Club przy Endell Street na Covent Garden. Reszta pokazów odbywała się w różnych częściach Londynu. Łącznie wystawiało się 40 firm i to raczej tych mało znanych. Takie firmy jak Diego Vanassibara, Bunney, Tobefrank czy the House of Nines niewiele nikomu mówią. To są świeżo powstałe projekty, które potrzebują kupców jak ryba wody. Ponadto większość z nich była raczej zorientowana na modę (fashion), niż na klasyczną elegancję. Za dużo było udziwnień, jak np. buty z drewnianymi elementami albo marynarki z jedną klapą. Jedynym klasykiem tematu był Irlandczyk Paul Costelloe, który prezentował autorską kolekcję tweedów i jedwabnych kamizelek. Paul jest dobrze znanym projektantem na Wyspach i od lat ubiera kobiety. Od kilku lat mocno wchodzi na rynek odzieży męskiej. Kolekcje kieruje w stronę współczesnego mężczyzny-dżentelmena.
Niestety tuzy jak np. Alfred Dunhill, Burberry czy Hackett London nie wystawiali się. Zorganizowali jedynie kilkuminutowe pokazy mody. Żeby na nie wejść trzeba dosłownie stawać na głowie i gra nie jest warta świeczki. Można w spokoju ciała i ducha pooglądać je w Internecie. Pod tym względem organizatorzy spisali się na medal. Większość pokazów jest dostępna online, a sama strona zawiera mnóstwo zdjęć i ciekawych treści z targów i pokazów.
W Londynie nie czuło się rangi wydarzenia. Uczestnicy zostali wchłonięci przez miasto molocha, jakim jest stolica Wielkiej Brytanii. Ginęli w tłumie po wyjściu z targów. Przed wejściem do Hospital Club czaiło się kilkunastu fotografów, ale byli to głównie studenci mody i fotografii marzący o stworzeniu nowego Sartorialista. Niech okazjonalne zdjęcia mody ulicznej z LC:M nie zmylą, tak ciekawie tam nie było. Na dobrze ubrane osoby, trzeba było dosłownie koczować przed wejściem od rana do wieczora. Na Pitti są wokół Ciebie i wystarczy się przejść po terenie targów.
LC:M byłoby dla mnie czasem zmarnowanym, gdyby nie fantastyczna prezentacja The English Gentleman at Spencer House O dziwo, tutaj nikt biletów nie sprawdzał, organizatorzy z Savile Row tym razem zachowali się iście po dżentelmeńsku.
Na szczęście Londyn to także Savile Row, sklepy vintage oraz puby z atmosferą i dobrym piwem. Czuć było pewną rodzaju vintagemanię w mieście. Odniosłem wrażenie, że na każdej ulicy jest sklep vintage z wyselekcjonowaną odzieżą używaną. Zresztą Londyn jest tak różnorodny, że każdy znajdzie coś tu dla siebie. Mężczyzna w dwurzędowym płaszczu i kapeluszu nie powoduje zdziwienia na twarzach. Jest częścią współczesnego Londynu, a nie retro-pasjonatem.