Płaszcz jest zapomniany, niechciany, rzadko widywany. Kurteczki narciarskie wydaje się na stałe zagościły na ulicach polskich miast. Zadziwiająca jest niechęć Polaków do płaszczy. Odważę się napisać, że jest to najbardziej męski element garderoby. Mój archetyp elegancji to mężczyzna w dwurzędowym płaszczu i kapeluszu. Stąd naturalną kolejnością rzeczy było dla mnie obstalowanie płaszcza. Nie chciałem z tym czekać do kolejnej zimy. Wybór padł na mistrza krawiectwa Stefana Stepnowskiego z warszawskich Jelonek.
Dzięki mojej działalności w branży tkaninowej poznałem wielu krawców starej szkoły. Zetknąłem się z wieloma osobami o doskonałych umiejętnościach i dużej wiedzy. Co jest oczywiste, większość z nich się ceni. Jest to słuszne podejście, sam na ich miejscu bym robił tak samo, ale nie sprzyja to szybkiemu budowanie eleganckiej garderoby miarowej. W przypadku płaszcza miałem podstawowy warunek. Cena za igłę za płaszcz nie mogła być większa niż 1500 zł. Musimy przy tym pamiętać, że niektórzy krawcy są niedrodzy, bo nie mają kosztów stałych. Krawiec starej szkoły jest na książęce, nie ma pracowników, najczęściej jest na emeryturze, a pracownię może mieć we własnym domu. To zasadniczo obniża koszty i pozostaje tylko robocizna plus stosunkowo niewielka marża. Młodzi krawcy, którzy wynajmują frontowe lokale w centrum Warszawy, mają dzieci na utrzymaniu i chcą godnie zarabiać, nie mogą sobie pozwolić na takie ceny. To oni są niedocenianą konkurencją dla luksusowych salonów mtm, a nie krawcy na emeryturze. Emerytowani mistrzowie igły to są ostatni Mohikanie, a wraz z nimi odchodzi świat ubrań szytych na miarę dla każdego. Niewiele osób pamięta, że kiedyś nie szło się po płaszcz do sklepu, a przekraczało próg zakładu krawieckiego. Nie była to usługa uważana za luksusową.
Wykonałem kilka telefonów i odwiedziłem kilu krawców. Na kartce miałem wiele nazwisk. W końcu zdecydowałem się na Stefana Stepnowskiego. Pan Stefan zyskał moją sympatię otwartością, poczuciem humoru i wyczuciem stylu. Jak sam przyznał, wie, że nie jest drogi, ale zależy mu na tym, by młodzi ludzie ubierali się elegancko i nie odwracali się na pięcie przerażeni cenami po przekroczeniu progu pracowni.
Banałem jest stwierdzenie, że podróże kształcą, ale niewielu polskich krawców miało okazję zdobyć doświadczenie zawodowe poza Polską. Pan Stefan miał przyjemność zetknąć się z wiedeńską sztuką krawiectwa i pracował przez 6 lat w stolicy Austrii.
– Pochodzę z okolic Przasnysza. Zaraz po szkole to po 12 godzin się pracowało. Potem poszedłem do wojska. Jak wróciłem z wojska, to pojechałem do Warszawy. Wie Pan, krawiectwo trzeba lubić. Całe życie przy tym spędziłem. Mnie interesują innowacje. Mistrzów krawiectwa zmieniałem często, bo gdzie poszedłem, to się czegoś nowego nauczyłem. Jak się w jednym miejscu pracuje i potem idzie na swoje, to człowiek niewiele się dowie. Pracowałem m.in. u Gołosia na warszawskim Bródnie oraz panów: Gagaryńskiego, Maszereg i Nowakowskiego. U pana Gołosia na Lipskiej 2 w kuchni prowadziło się krawiectwo, a klientów przyjmowało się w dużym pokoju. Ja wtedy niedaleko mieszkałem na stancji, u takiej starszej pani. W 1993 roku wyjechałem do Wiednia i pracowałem tam prawie 6 lat. Po powrocie założyłem własny zakład na Jelonkach. Współpracowałem rok z Adamem Zarembą, także przez jakiś czas z Tadeuszem Kierepką. Dla najlepszych polskich krawców robiłem marynarki do drugiej miary. Marynarkę po pierwszej mierze trzeba rozerwać i wykonać fronty, przyszyć podszewkę, zrobić wewnętrzne kieszenie – wspomina pan Stefan.
Upewniłem się, że klapy i kołnierz będą ręcznie pikowane, a płaszcz nie będzie podklejany na fizelinie. Tak jak klejonkę mogę zaakceptować w garniturze, tak w płaszczu nie mieści mi się to w głowie. W końcu w panteonie męskiej elegancki płaszcz byłby Zeusem. Najważniejszy z greckich bogów na klejonce?! Nie może być!
Przystąpiliśmy do omawiania projektu: dwurzędowy Paletot Ulster. Miałem w głowie od dawna taki płaszcz, wykonany przez rzymską pracownię Caraceni, i przyszedłem do zakładu ze zdjęciem takiego płaszcza. Pan Stefan obejrzał, wysłuchał z powagą, nie wtrącał się i nie dziwował. „Zrobię, tak jak Pan sobie życzy”. Choć nie omieszkał dodać, że w płaszczu będę wyglądać jak mężczyzna. Na „włoszczyznę” na miętko raczej nie ma co liczyć u mistrza. Płaszcz ze zdjęcia nie miał być idealnie odwzorowany, a raczej służyć inspiracją. Ustaliliśmy szerokość klap (12,5 cm), długość płaszcza (105 cm), jedno rozcięcie z tyłu oraz skośne kieszenie i biletówkę w talii. Zrezygnowaliśmy z mankietów na rękawach. Poprosiłem także o dodatkową kieszeń w podszewce na rękawiczki. Sama podszewka to satyna na bawełnie firmy LBD. Dodatkowo ociepla płaszcz, który nie wymaga watoliny. Materiał na płaszcz to flausz o składzie 90%wełna/10% kaszmir przywieziony w grudniu z Turynu. Na krajce jest napis Pierre Cardin.
Pierwsza miara jest dla krawca. To tzw. surowizna. Przy pierwszej i drugiej miarze płaszcz jest pokryty fastrygami. Dzięki temu całość płaszcza się trzyma na kliencie podczas przymiarki. Po zrobieniu frontów można wypruć fastrygi.
Pan Stepnowski zapewniał, że wszystko będzie pod sznureczek, jak pod linijkę. „W gotowiźnie się to wszystko przykleja, a nie pikuje. Tkanina wygląda wtedy jak psu z gardzieli wyciągnął”. Klapy i kołnierz wypikowany ręcznie powinny się ładnie wykładać i sprężynować. W płaszczach musi być podkołnierz, który utrzyma odpowiednią formę kołnierza.
Przy pierwszej miarze płaszcz był za mocno rozkloszowany. Było za dużo luzu na boku. Gdy pan Stefan pozbierał płaszcz na bokach, w talii już wtedy leżał idealnie. Zdaniem pana Stefana fałdy na plecach się żelazkiem wyciąga na łopatki i sprasowuje. „Przy odbiorze będą gładkie jak tafla jeziora” – zapewniał.
Włosianka jest spikowana razem z cienkimi materiałami wypełniającymi, by się trzymało wokół pachy. Włosianka na brzegach jest oblamowana (zagięta), aby nie wyłaziły włoski spod klapy. Płótno łączy się na bajlegę, dosztukowuje. Trzeba robić łączenia, bo takich długich płócien do płaszczy nie ma w sprzedaży. Specjalne płótno daje się także pod dziurki na wzmocnienie. Zdaniem pana Stefana: „krawiectwo miarowe to przede wszystkim ręczna robota”.
W okolicach pachy krawiec zastosował cieniutką tkaninę nasyconą klejem krawieckim. Zastrzegał, że nie jest to fizelina. „Dzięki temu materiał nie rozbija się pod pachą. Podpatrzyłem ten patent w Wiedniu” – mówi mistrz.
Jaki był efekt? Szczegóły wkrótce.
Stepnowski Stefan
Pracownia krawiecka
Ul. Rozłogi 11 m. 46
01-310 Warszawa
Tel. 22 664 87 81