Klasyczna elegancja towarzyszyła wielkiemu kinu od samego początku. Które filmy wzbudzają największy podziw zwolenników tradycyjnej mody męskiej? (Autor: Łukasz Łoziński)
Od razu uprzedzam – wybór jest subiektywny. Postawiłem na filmy dobre same w sobie, takie, które zajmują ważne miejsce w historii kina. Jednocześnie starałem się wybrać tytuły z nieprzeciętnie ubranymi bohaterami. Mamy wiele produkcji zdominowanych przez jedną osobowość i to one są często wymieniane w zestawieniach najbardziej wyelegantowanych produkcji kinowych. Ale mnie chodziło o takie filmy, gdzie doskonale lub przynajmniej interesująco ubranych mężczyzn jest więcej, a noszone przez nich zestawy grają ze sobą nawzajem. Krótko mówiąc, wybrałem tylko obrazy będące obfitą ucztą dla oka.
W tym artykule zabraknie filmów kluczowych dla mody casualowej, jak Dziki, z powodu którego amerykańska młodzież oszalała na punkcie skórzanej kurtki i czapki zwanej motocyklistówką. Czytelnicy Szarmanta szukają przecież inspiracji innego rodzaju. Układ jest chronologiczny. Dosyć wstępów, do dzieła!
Arszenik i stare koronki, reż. Frank Capra, USA 1944
Nikt chyba nie miał wątpliwości, że Cary Grant musi się w takim zestawieniu pojawić. Reprezentował najbardziej klasyczny dla Złotej Ery Hollywood typ męskiej urody – wysoki brunet z wyrazistym podbródkiem, nienagannie ubrany zarówno na ekranie, jak poza nim. Wielu zapamiętało jego stalowoszary garnitur z filmu Północ, północny zachód – rzeczywiście był to ubiór bardzo uniwersalny, równie dobrze wyglądał w hotelowej restauracji jak podczas ucieczki przed awionetką w szczerym polu. Ale mnie się bardziej podoba wcześniejsza rola Granta.
W czarnej komedii Franka Capry wystąpił w pięknym, średnioszarym dwurzędowcu. Mocno skierowane do góry ostrza klap, szeroki kołnierzyk i takiż krawat z asymetrycznym węzłem – wszystko to sprawia, że nawet zakneblowanym można się prezentować godnie. Grantowi towarzyszą dwa czarne charaktery – jeden duży (Raymond Massey), w konserwatywnym garniturze trzyczęściowym, drugi mały (Peter Lorre), w zbyt wielkiej marynarce. Widać na tym tle siłę ładnie skrojonej dwurzędówki.
Anatomia morderstwa, reż. Otto Perminger, USA 1959
Nie mogło tu zabraknąć dramatu sądowego, bo przecież prawnicy uchodzą za jedną z najlepiej ubranych grup zawodowych. Anatomia morderstwa ciekawie ich portretuje. Poza tym dostajemy wciągającą fabułę, wspaniałą kreację Jamesa Stewarta i piękne kadry z Ameryki lat 50. – czego chcieć więcej?
Główny bohater, adwokat człowieka, w którego niewinność nikt nie wierzy, dystansuje się od swoich kolegów po fachu, którzy nie przyjęliby sprawy beznadziejnej. Wyróżnia go także wygląd – trzyczęściowy garnitur tweedowy trochę zgrzyta na tle ciemnych i gładkich, które dominują na sali rozpraw. James Stewart nosi zestaw dobrej klasy i świetnie leżący, ale niezupełnie zgodny z prawniczym dress code’em. W ten sposób twórcy filmu symbolicznie zmniejszyli dystans pomiędzy zwykłym widzem a głównym bohaterem.
Wczoraj, dziś, jutro, reż. Vittorio de Sica, Francja-Włochy 1963
Marcelo Mastroianni jest słusznie uważany za jednego z najlepiej ubranych mężczyzn XX wieku. Ale paradoksalnie jego najsłynniejsze role – Słodkie życie (1960) oraz Osiem i pół (1963) – nie są jakoś niezwykle interesujące pod względem mody. Mastroianni nosi w nich to, co dla początku lat 60. najbardziej typowe: ciemny garnitur, biała koszula, ciemny krawat. Bardziej zajmująca z tego punktu widzenia jest rola z Rozwodu po włosku (1961), gdzie grał bogatego Sycylijczyka, który nosi się odrobinę groteskowo. Ale dwa lata później wyszła jeszcze ciekawsza produkcja, złożona z trzech etiud – Wczoraj, dziś, jutro.
Mastroianni (w duecie z Sophią Loren) zagrał trzy różne postaci. Pierwsza to biedak, który mimo trudności próbuje przyzwoicie wyglądać. Druga to noszący świetny płaszcz w kratkę księcia Walii kochanek żony milionera. Trzecia wreszcie to nerwowy bolończyk, korzystający z usług wyjątkowo pobożnej kurtyzany. Mastroianni nosi w ostatniej etiudzie jasny garnitur wizytowy – letni, ale niezbyt cienki – do tego złote spinki u mankietów koszuli i ciemna poszetka. Włoski styl w ciekawym wydaniu. Ani stereotypowy, ani przesadnie zindywidualizowany.
Powiększenie, reż. Michelangelo Antonioni, Wielka Brytania-Włochy-USA 1966
Londyn tętniący rock’n’rollem i ciężkim bluesem, roznegliżowane modelki i kryminalna intryga, która prowadzi do… finału o wyraźnie filozoficznym charakterze. Ale film Antonioniego zasłynął też jako opowieść o modzie. Główny bohater (David Hemmings) jest fotografem współpracującym z popularnymi magazynami, które właśnie wtedy propagowały modę na tkaniny techniczne i śmiały kolor.
On sam nie jest dandysem, ale nosi się ze smakiem. Widujemy go głównie w niebieskiej koszuli z mikrowzorem i w ciemnych marynarkach klubowych. Wbrew bezpiecznej zasadzie do białych spodni nosi czarne buty – bardzo modne wtedy sztyblety – i gruby czarny pasek. Mocne kontrasty i nonszalancki styl bycia budują niesamowity wizerunek. Zresztą przez film przewija się cała galeria ciekawie ubranych mężczyzn – od noszących się zupełnie klasycznie ludzi w wieku średnim po młodzież w obcisłych jeansach i militarnych marynarkach. Ale prawie nikt nie paraduje jeszcze bez kołnierzyka.
Zmierzch bogów, reż. Luchino Visconti, Niemcy-Włochy 1969
Mówi się czasem, że najciekawsze filmy o nazizmie zrobili Włosi i coś w tym jest. Visconti sportretował arystokratyczną rodzinę niemiecką, która próbuje wzmocnić swoją pozycję po dojściu hitlerowców do władzy. Obserwujemy zróżnicowane postawy bohaterów, wszystkie jednak nacechowane konformizmem i lękiem.
Visconti zdaje się sugerować, że motywacje bohaterów są w znacznej mierze estetyczne. Strach przed utratą wpływów wynika z przywiązania do słodkiego życia w imponującym pałacu i do szykownych strojów – jakżeby inaczej. Kolacje jada się w smokingu, na zewnątrz nie wychodzi się bez eleganckiego kapelusza i jedwabnej poszetki. Film jest też ciekawy o tyle, że prezentuje niemiecką, specyficzną modę lat 30., która fasonem marynarek nawiązywała często do stroju myśliwskiego. No i oczywiście pokazany został dwuznaczny urok mężczyzn w nazistowskich mundurach – tych brunatnych i tych czarnych.
Co następnym razem?
Dalszy ciąg rekomendowanych filmów pojawi się na blogu w przyszłości. Tym razem będzie to wybór Romana Zaczkiewicza. W swojej liście pominąłem, jak pewnie zauważyliście, Humphreya Bogarta, choć to przecież on uczynił z trencza emblemat klasycznej mody. Ale spójrzmy z dystansu – czy jego role stanowią aż tak wybitny wzorzec stylu?
Zazwyczaj postaci grane przez Bogarta są ubrane poprawnie, z mocną nutą nonszalancji. Luźne marynarki i wymięty trencz świetnie pasują do roli smutnego detektywa, ale dziś już by się chyba nie obroniły… Choć pewnie Roman będzie ze mną polemizował! Zapraszamy wkrótce.