Slàinte, czyli na zdrowie po gaelicku, można było niedawno usłyszeć w Jastrzębiej Górze podczas Festiwalu Whisky. Ta niewielka miejscowość nad Bałtykiem na dwa dni stała się częścią Szkocji :)
Na Festiwalu Whisky w Jastrzębiej Górze pojawiło się prawie 4500 gości – trzy razy więcej niż w zeszłym roku, kiedy impreza odbyła się po raz pierwszy. Jej gospodarzem jest słynny już Dom Whisky, miejsce prowadzone przez konesera tego trunku, Andrzeja Kubisia.
Po przekroczeniu terenu Festiwalu Whisky dostajesz kieliszek (na smyczy!) w kształcie tulipana, który ma być Twoim głównym naczyniem przez kolejne dwa dni. Tak wyposażony udajesz się do pierwszego stoiska, gdzie barman lub ambasador marki nalewa whisky do kieliszka.
Rok temu w cenie biletu można było spróbować na stoiskach 11 whisky słodowych i kilkadziesiąt blendów. W tym roku wybór single maltów degustacyjnych znacznie się powiększył. Dokładnych statystyk nie mam, ale było ich na pewno ponad 30!
Z moim zeszłorocznym wpisem o festiwalu wiąże się miła historia. Podczas tegorocznej imprezy podszedł do mnie jeden z uczestników wyposażony w kamerę filmową – Błażej Pyrka i … podziękował. Okazało się, że dowiedział się o festiwalu właśnie z wpisu na Szarmancie. Po lekturze tekstu napisał do organizatora z propozycją nagrania profesjonalnego filmu z kolejnego wydarzenia. Propozycja oczywiście została przyjęta! Filmu jeszcze nie ma, więc nie mogę podać linka. Bardzo się cieszę, że moje wpisy mogą aż tak motywować innych do działania.
W tym roku wybrałem się na festiwal wraz z kilkoma moimi serdecznymi kolegami po fachu: Janem Favre, Michałem Góreckim, Michałem Kędziorą i Łukaszem Podlińskim.
Najpierw do The Balvenie
Nie łatwo było znaleźć, ukryte w najdalszej części festiwalu, stoisko The Balvenie. Przypadkowy gość został pewnie zatrzymany na stoiskach pełnych marketingowych fajerwerków. Nie było tu koktajli w ananasie, lania wody z kapelusza czy grania w grę komputerową polegająca na łapaniu kropli whisky kapiących z beczek. Tutaj postawiono na prostotę i przywieziono … słód jęczmienny z którego powstaje ten szlachetny single malt. Widocznie założono, że tak dobra whisky, produkowana od 1892 roku w Dufftown, obroni się sama.
Na stoisku spotkałem także ambasadora The Balvenie Jamesa Buntina. James poczęstował mnie słynną 21-letnią Balvenie finiszowaną w beczkach po porto. Potem zabrał mnie na swój masterclass, gdzie zaprezentował przywiezione prosto ze Szkocji single caski: Balvenie 41 yo 2nd fill bourbon oraz Balvenie 12 yo refill bourbon. Masterclass na festiwalu whisky to spotkanie degustacyjne, gdzie próbujemy różnych produktów z danej destylarni, a ambasador opowiada nam historie z nimi związane. Takie spotkanie pełni przede wszystkim zadanie edukacyjne. Podczas festiwalu uczestnictwo w masterclassach nie wiązało się z dodatkową opłatą. Obowiązywała rejestracja internetowa otwarta kilka dni przed festiwalem.
Potem do Glenfiddich
Glenfiddich to bardzo duża destylarnia założona w 1887 roku przez Williama Granta. Stoisko przypominało luksusowy bar z białymi kanapami i profesjonalnymi barmanami serwującymi skomplikowane koktajle. Nie jest żadną zbrodnią używanie 12-letniego Glenfiddich w koktajlu. To jedna z najpopularniejszych whisky na świecie. Przy słodkiej 15- stce miałbym już jednak wątpliwości. Lepiej skosztować ją au naturel ;)
Nazwa Glenfiddich oznacza po gaelicku „dolinę jeleni” – jeśli więc ktoś zastanawiał się, dlaczego na butelce widnieje poroże, to zagadka rozwiązana. 12-latkę, najpopularniejszy produkt marki, wyróżnia smukła zielona butelka o trójkątnym przekroju.
Producenci whisky bardzo dużą wagę przykładają do charakterystycznego opakowania. Zwróćcie uwagę na różnicę między butelkami Glenfiddich i The Balvenie. Ta druga jest bardziej pękata, przypomina naczynie z laboratorium albo butelkę z przedwojennego sklepu spożywczego. Glenfiddich jest bardziej współczesny w wyglądzie i kieruje swoją ofertę do młodszej grupy docelowej niż The Balvenie. The Balvenie z ofertą wychodzi do bardziej dojrzałego mężczyzny, dla którego whisky to nie pierwszyzna. Glenfiddich zaprasza nowe osoby do tego fascynującego świata.
W czasie festiwalu wziąłem udział w masterclass prowadzanej przez Jennifer Proctor, ambasadorkę destylarni z Dufftown, wraz z którą przeprowadziliśmy dekonstrukcję słynnej Glenfiddich Solera Vat. To jedna z moich ulubionych whisky. Jest to 15-letnia whisky słodowa, która dojrzewa w beczkach nowych (z dębu europejskiego) i takich, w których leżakowało sherry albo amerykański bourbon. Destylaty następnie trafiają do ręcznie wykonanej kadzi Solera Vat z drewna sosnowego. Ma bardzo łagodny smak z wyraźnym miodem i rodzynkami. Jest wręcz słodka. Przypomniały mi się słowa ambasadora globalnego Glenfiddich, że jest to najchętniej pita whisky wśród pracowników destylarni w Dufftown. Swoją drogę do single malt może warto właśnie zacząć od Solery.
Łączenie jedzenia i whisky
Nowym konceptem na festiwalu jest łączenie jedzenia z piciem whisky. I wiecie co… to się sprawdza. W piątek wieczorem byliśmy na kolacji, gdzie serwowano dania przyrządzane w połączeniu z whisky z grupy William Grant and Sons. Każdej potrawie towarzyszył specjalnie dedykowany rodzaj whisky. Jest to ciekawa przygoda gastronomiczna, a whisky może stanowić w takich przypadkach alternatywę dla wina. Wszyscy wiemy, że wino może uwydatnić smak wielu dań, ale o piciu whisky do posiłku mało kto słyszał. Warto spróbować i wyrobić sobie własne zdanie na ten temat.
Zabawa i nauka
Drugiego dnia festiwalu wraz z kolegami po fachu odbyłem wycieczkę po kilku stoiskach firmowych. Na stoisku Tullamore D.E.W graliśmy w piłkarzyki (wygrałem m.in. z Michałem Kędziorą) i uczyliśmy się lać wodę z kapelusza. Było to humorystyczne nawiązanie do bardzo popularnej reklamy tej irlandzkiej whiskey, dostępnej na YouTube. Niektórzy pomyślą, że „stare chłopy”, a się wygłupiają. Ale w festiwalu whisky chodzi przecież o wspólną zabawę i relaks, to nie wręczenie orderów w Belwederze.
Na stoisku marki Grant’s postawiliśmy pierwsze kroki w mieszaniu whisky. Najpopularniejsze na świecie są whisky typu blended, na które składa się kilkanaście lub kilkadziesiąt różnych rodzajów whisky z wielu destylarni. My mieliśmy do dyspozycji torfowy single malt, whisky leżakowaną w europejskim oraz amerykańskim dębie i whisky zbożową. W mojej whisky świadomie przeholowałem z torfowym posmakiem, stąd nazwałem ją The Brute. Czeka na odważnych w Studio Zaczkiewicz na Poznańskiej 24/20 w Warszawie :)
Marka Glenfiddich zaproponowała inną zabawę – naszym zadaniem było na podstawie zapachu przypisać whisky do odpowiedniego rocznika. Okazało, się że każdy z wypustów ma inny zapach i smak. To jeden z największych atutów whisky, która zachwyca bogactwem smaków i aromatów. Nawet whisky z tej samej destylarni, w zależności od długości i sposobu starzenia, może mieć inny zapach i smak.
Na stoisku Monkey Shoulder (whisky typu blended malt) przeprowadzono test wiedzy o różnych rodzajach alkoholu. Po zapachu najłatwiej było poznać gin. Na koniec odwiedziliśmy Wild Turkey, gdzie ugoszczono nas po królewsku potrawami przyrządzanymi na bazie bourbona. Największe wrażenie wywarł na mnie stek z glazurą z bourbona oraz panna cotta wędzona na Wild Turkey.
Savoir-vivre festiwalowy
Mimo rosnącej popularności wydarzenie nie straciło kameralnej atmosfery, którą bardzo sobie cenię. Pozytywne wibracje krążą w powietrzu. Oczywiście paru osobom alkohol mocniej zaszumiał w głowie, co wynikało chyba z tego, że wystawcy nie skąpili, nalewając swoje trunki, a goście nie chcieli się okazać niewdzięczni. Ale trzeba wiedzieć, że to żadna zbrodnia, jeśli po skosztowaniu wylejemy whisky, która nam mniej smakuje. W kolejce czeka jeszcze wiele innych. Savoir-vivre festiwalowy nie wymaga picia do dna. Na terenie festiwalu są zlokalizowane liczne punkty do przemywania kieliszków.
Na takim festiwalu najtrudniejsze jest właśnie zachowanie umiaru. Tyle fantastycznych trunków do spróbowania! Po wypiciu wielu kieliszków nasz węch i smak się neutralizują i trudno wtedy docenić te bardziej szlachetne alkohole. W takiej sytuacji trzeba zrobić sobie przerwę, zjeść coś, przewietrzyć się i pójść na plażę, która jest tuż obok.
Gwar, dźwięk szkockich dud, irlandzkie i szkockie tańce, oryginalnie zaaranżowane stoiska, profesjonalni barmani i dobra pogoda – tak było na Festiwalu Whisky w Jastrzębiej Górze. Z wielką radością obserwuję, jak impreza się rozwija. Rośnie grono wystawców, powiększa się teren targów i przybywa gości. Ci, co szaleją za whisky, z pewnością już o festiwalu wiedzą. Ale to dobre miejsce także dla tych, którzy dopiero zamierzają się z tym trunkiem bliżej poznać, a nie wiedzą, od czego zacząć.
Festiwal oprócz rozrywki oferuje też sporą dawkę fachowej wiedzy. Zdobywasz informacje o różnych rodzajach whisky, często prosto od ambasadorów marek. Pojawiają się także uznani autorzy piszący o whisky. Jednym z gości festiwalu był Charles Maclean, autor cenionego kompendium pod tytułem Whiskypedia. No i najważniejsze, festiwal to świetne miejsce do poznania innych pasjonatów tego trunku. Dobra whisky najlepiej smakuje w gronie osób, które także potrafią ją docenić.