Bohdan Tomaszewski
Gentleman w zestawie klubowym.
W piątek 27 lutego 2015 odszedł Bohdan Tomaszewski, człowiek, od którego warto było uczyć się stylu i elegancji. Wymieniłem go w ostatnim wywiadzie dla Newsweeka jako jednego z najlepiej ubranych Polaków. To był człowiek z innej epoki. Niby nieodległej, ale jednak bardzo dalekiej.
Od dawna planowałem przeprowadzić wywiad z Panem Bohdanem na temat klasycznej elegancji. Niestety zabrakło mi samozaparcia i temat odkładałem, aż nie zdążyłem. Szkoda. Pewnie już zawsze będę tego żałować. Sądzę, że my, 20- i 30-latkowie, tak mocno zainteresowani klasyką, moglibyśmy się wiele od Bohdana Tomaszewskiego dowiedzieć. On przecież żył w okresie, kiedy modne były marynarki tweedowe i flanele. Kiedy szyto na miarę u krawców. Kiedy generalnie ubranie miało znaczenie.
Leopold Tyrmand, także niezwykle pieczołowicie dbający o swój strój, uważał Tomaszewskiego za najlepiej ubranego mężczyznę powojennej Warszawy. Podziwiał jego krawaty z Londynu, klasyczne angielskie obuwie i marynarki tweedowe. „Miął w palcach Bodzine tweedy i flanele, wyciągał zza marynarki krawat i głośno, z nienagannym akcentem, odczytywał nazwę zachodniej firmy” – pisał Jerzy Suszko o Tyrmandzie, analizującym ubranie Tomaszewskiego.
Ja zapamiętam Bohdana Tomaszewskiego w zestawie klubowym. Był dla mnie mistrzem takiego rodzaju ubrania. Granatowa dwurzędówka z ozdobnymi guzikami, szare spodnie z flaneli, niebieska koszula button down, krawat w paski, biała poszetka i skórzane buty. Prawdę powiedziawszy, w męskim ubraniu nic lepszego od tego czasu nie wymyślono.
Przed wojną był tenisowym wicemistrzem Polski juniorów, jako senior wciąż należał do czołówki. Utalentowany, a przy tym świetnie wykształcony, od 1942 roku spełniał patriotyczny obowiązek, jako członek Związku Walki Zbrojnej, a później Armii Krajowej. Uczestniczył w powstaniu, ze zrujnowanej Warszawy wyjechał do Szczecina, gdzie rozpoczął karierę dziennikarza sportowego. Nazywał samego siebie zarozumiałym, ale w radio i telewizji demonstrował skromność, hamując rozmówców, którzy podkreślali, jak bardzo są zaszczyceni jego obecnością. Jeszcze w ostatnich latach przypominał nam, czym jest fair play, krytykując gwizdy, odzywające się na Stadionie Narodowym wtedy, gdy do futbolówki dochodzili rywale polskiej reprezentacji.
Z pewnością realizował model angielskiego gentlemana. Był zresztą wielkim zwolennikiem kultury brytyjskiej, co przejawiało się między innymi w jego ubiorze. Przez całe życie nosił granatowe marynarki klubowe i szare marynarki tweedowe – miękkie, zazwyczaj bez wypełnienia ramion, za to z szerokimi klapami. Był wysokim i smukłym mężczyzną, więc dobrze wyglądał nawet w fasonach wysoko zapinanych na trzy guziki. Wiedział też, jak je nosić – do koszul z miękkim kołnierzykiem, do fulara lub wełnianego krawata. Tweed, podobnie jak lubiana przez Tomaszewskiego matowa tkanina w kratkę księcia Walii, świetnie współgra z naturalnym światłem, przy którym toczą się mecze tenisowe.
Na okazje bardziej formalne, np. do wieczornych programów telewizyjnych, zamiast ciemnego garnituru, zakładał klasyczny zestaw klubowy. Najczęściej była to dwurzędówka, o głębokiej barwie granatu, skrojona w sposób właściwy modzie lat 30. – z ostrymi klapami, dość luźna, choć z pewnością nie za duża. Zależnie od pory dnia i roku dobierał do niej spodnie o jaśniejszym lub ciemniejszym odcieniu szarości, a także błękitne koszule button-down i brązowe półbuty. Całość urozmaicały kontrastujące z marynarką ciemnozłote guziki oraz szeroki krawat zawiązany niesymetrycznym węzłem four-in-hand. Co ciekawe, rzadko przywiązywał uwagę do łezki w krawacie. Często natomiast decydował się na białą poszetkę wykonaną z jedwabiu.
Zestaw koordynowany w takim stylu to dobra odpowiedź na pytanie, które coraz częściej zadają młodzi mężczyźni – jak znaleźć drogę pośrednią między zwykłymi swetrami a garniturem. W tym ostatnim Tomaszewskiego niemal nigdy nie widywaliśmy. Nawet na uroczystościach w Pałacu Prezydenckim dwa lata temu miał na sobie zestaw koordynowany (zdjęcie tutaj). Ale umówmy się, co przystoi dziewięćdziesięcioletniemu gentlemanowi, który ma prawo do pewnych przyzwyczajeń, nie sprawdzi się w przypadku dwudziesto- albo pięćdziesięciolatka. Jeśli więc zaprosi Was prezydent RP, załóżcie lepiej ciemny garnitur formalny.
Zamiłowanie do wyspiarskiego stylu przejawiało się także w doborze dodatków – ciemne krawaty były często ozdobione niewielkimi herbami, poprzecznymi prążkami lub szkockimi kratami. To nawiązanie do ubioru uczniów elitarnych szkół i członków klubów sportowych z Wysp Brytyjskich. Zapewne inspirował Tomaszewskiego także angielski sposób mówienia – flegma, powściągliwość.
Nie oznacza to, że nie chciał porywać swoich słuchaczy. W kulminacyjnych momentach meczów tenisowych, zawodów lekkoatletycznych czy wyścigów kolarskich mówił w szybkim tempie, podnosił głos, stosował efektowne metafory. Ale nie silił się na streszczanie życiorysów zawodników widocznych na ekranie, nie krzyczał przez całą audycję, unikał gadulstwa, które może zabić przeżywanie sportu. Znał wartość pauzy, trafnie oceniał wagę poszczególnych wydarzeń.
W ostatnich latach krytykował media ogłaszające, że nasi sportowcy jadą dokądś po złoto. Jak tłumaczył, postęp dokonywany przez zawodnika, jego przyzwoity występ jest tym, co powinniśmy doceniać. Życie nigdy nie składa się z pasma złotych medali.
Mówił więc mniej niż inni komentatorzy, starannie wypowiadał głoski, używał przepony. Może to efekt wieloletniej pracy w radio, może przyjaźni z Gustawem Holoubkiem? Za techniką, bez mała aktorską, szedł talent narratorski. Tomaszewski potrafił wspaniale opowiadać o tym, co materialne – o imponującym fraku Janusza Kusocińskiego (mistrz olimpijski w biegu na 10 km), o ciałach pięknych sportsmenek, o kortach Wimbledonu, o parku Agrykola. Jak powtarzał, dobry dziennikarz musi dużo czytać, i to nie tylko prasy branżowej! Nie chodziło wyłącznie o rozwój intelektu, ale też kultury osobistej i wrażliwości na urodę świata. Bez nich elegancja niewiele znaczy.
Odszedł naprawdę wielki człowiek. Jeden z najlepiej ubranych Polaków. Ostatni autentyczny mistrz zestawu klubowego.