Kiedy na wiosnę postanowiłem kupić auto wybór mógł być tylko jeden: klasyk! Dosyć miałem komunikacji miejskiej, a nie chciałem iść na kompromis z wyborem samochodu
Do wyboru samochodu postanowiłem podejść najrozważniej jak mogłem. Wiedziałem jedno, nie chciałem mieć „plastikowego” auta. Początkowo myślałem o Jaguarze, ale jego wadliwość i wysoki koszt części oraz naprawy skutecznie mnie zniechęciły. Poszukiwałem klasyka, którym mógłbym jeździć cały rok. Po analizie dostępnych oldtimerów i youngtimerów na rynku europejskim wybór padł na Mercedesa Benza W123 w wersji coupé. W123 jest poczciwie zwany na polskich drogach „beczką”. Wyprodukowano ich między 1976-1986 niemal 2,7 miliona, ale coupé jedynie 99 884. Królem dróg był oczywiście 4-drzwiowy sedan. 2-drzwiowe coupé były rzadko spotykane i dosyć szybko zyskały status klasyka. Coupé W123 miało zmniejszony rozstaw osi o 85 mm w stosunku do sedana. Dzięki temu tylna część auta stała się smuklejsza, a sylwetka nabrała harmonii. Ten samochód ma silnik z mechanicznym wtryskiem o pojemności 2.3 l i mocy 136 KM o przebiegu 447 000 km. Wysokiego przebiegu w zasadzie w ogóle nie czuć prowadząc auto. Ma ręczną, 4-biegową skrzynię biegów.
Auta słyną z trwałości i uchodzą za niezniszczalne mechanicznie. Silnik może przejechać milion kilometrów bez większych problemów technicznych. Mówi się o nich, że nawet popsuty będzie jechał. Jedyną zasadniczą wadą jest rdza. „Rudy” bardzo lubił się z W123 i to on wykończył wiele egzemplarzy. Mój youngtimer był także mocno przerdzewiały, ale znalazłem niedaleko Warszawy fachowca od klasyków, który podjął się wymiany podłogi, progów i nadkoli oraz polakierowania auta. Dodatkowy smaczek to rok urodzin auta. Był homologowany w grudniu 1980 roku w Salzburgu, a więc jest z mojego rocznika. Dobrze, że to jeszcze nie jest oldtimer ;)
Auto waży 1380 kg. Prowadzi się je bardzo dostojnie i godnie, ale potrafi zaskoczyć wielu młokosów na drodze. Jest niezwykle komfortowe mimo swoich 32 lat. Oczywiście zdarzają się czasem niespodzianki, jak to w klasycznym aucie. Jestem w stanie przymknąć na nie oko, bo satysfakcja z jazdy jest ogromna. Dziś te cudowne zdjęcia Macieja Ciocha są zwieńczeniem ostatnich siedmiu miesięcy. W kwietniu 2011 roku kupiłem samochód w Wiedniu, a potem przechodził przedłużają się w nieskończoność renowację. Nareszcie mogę się nim w pełni cieszyć.
W stylizacji użyłem dwurzędowego beżowego garnituru z kamizelką od Piotra Kamińskiego z flaneli czesankowej Harrisons of Edinburgh. Krawat, poszetka i koszula pochodzą ze Studia Szarmant, a rękawiczki wykonał Czesław Jamroziński. Czapka angielka została kupiona w Dublinie w Kevin and Howlin. Buty to pojedyńcze monki Alfred Sargent.
Fot. Maciej Cioch