Szarmant na Savile Row. Reportaż w odcinkach z pobytu w Londynie. Część 1, o pracowni krawieckiej Henry Poole & Co
To nie była moja pierwsza wizyta w Londynie. Nie wiem kiedy ten czas zleciał, ale ostatni raz tu byłem w 2005 roku na wymianie Sokrates/Erasmus na University College London. Wcześniej bywałem w Londynie kilkakrotnie, po 2005 ani razu. Oczywiście w tak zamierzchłych czasach nawet nie przyszło mi do głowy, żeby biegać po krawcach i odwiedzać Savile Row. Kilka miesięcy temu zostałem zaproszony na ślub koleżanki w Eastbourne. Pomyślałem, że warto połączyć to z wizytą w Londynie. Dzięki uprzejmości firm tkaninowych, z którymi współpracuję, moimi przewodnikami po londyńskim świecie bespoke byli John Bell, od 25 lat pracownik H. Lesser & Sons, oraz Michael Boyle, od 30 lat przedstawiciel J. & J. Minnis w Londynie. Świat tkanin jest nierozerwalnie związany z krawiectwem miarowym, bo bez dobrych materiałów nie byłoby garniturów. John i Michael znają się bardzo dobrze. Kiedyś razem pracowali w J. & J. Minnis. Jest to kameralny świat, gdzie każdy zna się z każdym. Śmieli się, że teraz mają ze mną podwójną randkę.
Moja przygoda zaczęła się od wizyty w Henry Poole na Savile Row. Jest to najstarsza firma na Savile Row, od 1846 roku (z niewielkimi przerwami) miesząca się na słynnej ulicy krawców w sercu londyńskiego Mayfair. Henry Poole w połowie XIX wieku był krawcem celebrytą. Ubierał Napoleona III oraz Edwarda VII. Ten ostatni był uznawany za ikonę mody w drugiej połowie XIX wieku. W 1865 roku Henry Poole zaprojektował pierwszy w historii smoking dla króla Edwarda VII. Tym samym zrewolucjonizował wieczorową modę męską.
Do drugiej wojny światowej angielscy dżentelmeni spotykali się u krawców nie tylko, by obstalować ubranie, ale także porozmawiać, zapalić cygaro i napić się wina. Zakłady krawieckie pełniły rolę swego rodzaju klubu dla dżentelmenów. Nierzadko organizowane tam były schadzki z paniami wolnych obyczajów. Od tego czasu wiele się zmieniło. Tytoniu już nie można palić w publicznych pomieszczeniach, a alkohol spożywa się w pobliskich pubach, np. Windmill. Na randki też już nie chodzi się „po krawcach”.
Od 1846 roku w Henry Poole prowadzi się księgi ze wszystkimi zamówieniami klientów. Są trzymane w specjalnym archiwum za zamkniętymi drzwiami. Dobra praktyka na SR każe mówić jedynie o zmarłych klientach firmy. Mógłbym pewnie zapisać nimi kilka stron: Charles Dickens, Dr. Livingstone, car Aleksander II, sir Winston Churchill, Charles de Gaulle, J.P. Morgan… Poole uszył stroje dla ponad 40 różnych monarchów i uchodzi za królewskiego krawca. Pytałem się, czy pamiętają jakichś polskich klientów, niestety wspominali tylko polskich krawców, którzy po wojnie pracowali w firmie. Notabene nasi krawcy mają bardzo dobra renomę, jako porządni i sumienni pracownicy. To tak naprawdę oni wraz z krawcami z innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej oraz z południa Europy pomogli stworzyć renomę ulicy Savile Row. Jeszcze w lach 80. ubiegłego stulecia Anglicy niechętnie garneli się do tego zawodu. Dopiero od kilkunastu lat krawiec awansował w hierarchii zawodów. Młodzi ludzie nie wstydzą się już, że są krawcami, a wiele firm na SR ma swoje autorskie programy szkoleniowe. Jest coraz więcej kobiet w zawodzie. Krojczy kilku topowych firm stają się powoli ulubieńcami mediów. Nie ma dnia, żeby dziennikarze nie prosili ich o wywiad. Sesje zdjęciowe do magazynów zdarzają się kilka razy w tygodniu.
W 1900 roku Henry Poole & Co był największa pracownią krawiecką na świecie. Zatrudniali 300 osób. Dziś ta liczba zmniejszyła się do 38, co i tak stanowi ogromny kontrast w porównaniu z polskimi pracowniami krawieckimi. Po zejściu do sutereny zobaczyłem przestronną salę z kilkunastoma pracującymi krawcami. Jeden obrabiał mankiet w spodniach, drugi przyszywał włosiankę do marynarki, trzeci obszywał ręcznie butonierkę, czwarty pasował rękawy. Tradycją londyńskich firm jest, że kroi się garnitury na widoku, a konstruuje je za zasłonami. Każdy klient może podejrzeć pracę krojczych, ale wizyt w dalszych częściach zakładu się nie praktykuje. Dlatego też krojczy pracują w garniturach, a krawcy mają bardziej swobodny dress code. To zresztą krojczy spotykają się z klientami i prowadzą ich przez wszystkie przymiarki.
Garnitury w Henry Poole & Co są wykonywany wyłącznie ręcznie i szyte w zakładzie pod numerem 15 lub 16 Savile Row. Pracownicy podkreślają, że nie mają w ofercie gotowych garniturów oraz nie robią made to measure. Traktują te produkty jako towary drugiej lub trzeciej jakości. Jeden garnitur od Henry Poole wymaga trzech przymiarek i 60 godzin pracy różnych krawców. Krawcy są podzielenie na trzy grupy: pierwszy dział odpowiada za marynarki, drugi za kamizelki, a trzeci za spodnie. Do tego dochodzą krojczy oraz krawcy od poprawek oraz od detali (ręcznie obszyte dziurki).
Henry Poole nie ma swojego wyraźnego stylu. Simon Crompton, twórca bloga Permanent Style, którego także spotkałem w Londynie, wyjaśnia, że w angielskim krawiectwie nie ma w zasadzie tzw. house style. Jedyny wyjątki to Huntsman oraz Anderson & Sheppard. Pozostali wywodzą się z tradycji militarnych i szyją dobrze dopasowane garnitury, mocno taliowane, z wysoka talią i niewielkimi wkładami w ramionach. Najbardziej skrajną wersję takiej stylistyki proponuje właśnie Huntsman. Heny Poole znani są ze swej elastyczności oraz adaptacji do stylistycznych potrzeb klientów. Nie ma u nich przesady. Są po prostu umiarkowani. Niektórzy pewnie powiedzą, że nudni. Stosują małe wkłady w ramionach, wszywają rękaw marynarki na płasko, a kozerkę umiejscawiają dosyć wysoko. Nie idą pod prąd mody, starają się odpowiadać na współczesne trendy, ale nie są im podporządkowani.
Jak wszystkie domy krawieckie w Londynie na etapie tworzenia wnętrza marynarki stosują tylko naturalne wkłady. Na część piersiową przyszywają włosiankę oraz lekkie płótno. Na klapy stosują płótno oraz specjalny len, zwany shrunk linen duck. Włosianki nie używają na klapy marynarki, a jedynie na odcinek piersiowy. Poniżej klatki piersiowej jest już tylko lekkie płótno. Na kołnierz stosują bardzo sztywny len oraz filc melton. Wszystko jest oczywiście pikowane ręcznie. W szyciu używają jedynie jedwabnych nici. Zaskoczyło mnie, że przy spodniach nie stosuje się guzików rogowych, a plastikowe, przypominające masę perłową. Guziki mają tylko dwie dziurki, ale na życzenie klienta przyszyją te na cztery. W spodniach w większości domów krawieckich stosuje się… wiskozę. Spodnie są na sprzączki z boku oraz do noszenia na szelki. Ze szlufkami na pasek są odradzane klientom, bo mają tendencje do opadania. Spotkałem się też z głosami, że spodnie na pasek to stylistyka włoska, a te na szelki to angielska.
Po wizycie w Henry Poole poszliśmy kilka numerów bliżej, pod numer 11, do Huntsmana, ale o tym napiszę w II części.
Po Henry Poole oprowadzał mnie Jakub Oleś, któremu chciałbym serdecznie podziękować za pomoc. Jakub pracuje w dziale logistyki Henry Poole.